niedziela, 18 maja 2014

Rozdział III

Cóż... Mogłam się spodziewać, że w internecie będę równie mało popularna co w realnym życiu xd Ale spoko... Zapraszam do czytania :3
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

       Chyba to oczywiste, że nie miałam zbyt dużego wyboru, prawda? Słowa matki, to święte słowa i nie ważne jak bardzo nie chcesz ich przeistoczyć w działanie, tak czy siak w pewnym momencie się urzeczywistniają... Normalnie matki mają jakieś chore super moce!
       Jestem właśnie w drodze do rzeczywistości, a mianowicie w autobusie do centrum miasteczka. Raczej pustki, bo cóż normalni ludzie pracują o tej porze. Jest też możliwość, że spędzają czas ze swoimi znajomymi, których ja oczywiście w setkach nie posiadam... Pomijając to jestem w raczej w innym kraju niż Mia i Alan, co czasem jest dobijające. Zostaje mi zawsze muzyka książki bądź też kiczowate ale genialne opowiadania w internecie. Czas kończyć te ciekawe rozmyślania, mój przystanek już za chwilkę, a ja jako głupiutka trzpiotka nie wcisnęłam cholernego przycisku, żeby chce wyjść z autobusu.... Miejmy nadzieje, że kierowca będzie wyrozumiały i zatrzyma się w ostatnim momencie. Wcisnęłam i zwalnia, dobry znak! Staje! Pozostaje mi być wdzięczną i powiedzieć:
-Thank you! - Jaj... Angielski powala, prawda? Kierowca prawdopodobnie nie docenił mojego wysiłku, bo tylko skinął głową... Nie można mieć wszystkiego, niestety.
        Szybko rozejrzałam się czy aby na pewno wysiadłam na dobrym przystanku, bo niestety dosyć często zdarzały mi się takie pomyłki. Przystanek był mój na całe szczęście, więc po prostu poszłam kupić te kilka rzeczy...  Szokujące ale ekspedientki w polskim sklepie były miłe, co naprawdę rzadko się zdarza. Wychodząc posłałam im pełen wdzięczności uśmiech - należy im się. Pozostały teraz tylko dwie sprawy, więc szybko udałam się do centrum handlowego gdzie znajdował się sklep Kasi. Kim jest Kasia? Całkiem ciekawa osóbka za którą stanowczo na początku nie przepadałam. Powód? Prosty i troszkę irracjonalny mianowicie zabrała mi brata. Zakochał się w niej do szaleństwa, oświadczył i poślubił ją, a teraz czekają na dziecko. Jak mówiłam, na początku jej nie lubiłam ale musiałam ja polubić, bo mój brat zdaje się kocha ją szczerze i całkowicie prawdziwie i zdaje się, że ona go też. Więc teraz jako jej rodzina pozostaje mi przywozić jej jedzenie do pracy. Dochodząc do wyznaczonego celu zobaczyłam, że butik w którym pracuje jest zamknięty. A na kracie przed drzwiami plakietka - Remanent. NAPRAWDĘ!? Po prostu genialnie. Przejść cholerny kawał drogi by dowiedzieć się, że nawet nie wejdę do środka, bo cholerny remanent ...  Ale przynajmniej mam pyszne jedzonko dla siebie, co też jest plusem.
     Ostatni punkt mojej wycieczki. Najbardziej stresujący punkt, a jednocześnie najbardziej wyczekiwany. Pieprzony Cooperativ. Czekałam na tą chwilę i jednocześnie się bałam. Czy mnie rozpozna? Czy może nie? Roześmieje się na mój widok? Uśmiechnie z politowaniem? Czas się przekonać.
       Droga do tego ostatniego miejsca zabrała zaskakująco mało czasu. Zostało do przejścia ostatnie kilka metrów i już. Znów znajome półki i ciastka czekoladowe - należą mi się za przebyty stres. Mijam jogurty łapiąc kilka po drodze i omal nie wpadając na niespodziewającego się tego staruszka. Zabieram te nieznośne rzeczy które moja rodzicielka chciała i ostatni punk mojej wycieczki. Kasa. Znowu. I znów zawał. Przejechałam wzrokiem po kasach. I nic. Zero skoków w żołądku. Jeszcze raz. Grubsza kobieta z miłym uśmiechem, gość po pięćdziesiątce, który wygląda jak pedofil i biedna dziewczyna nienadążająca z pakowaniem towaru do plastikowych toreb. Nie ma go dziś. Do jasnej cholery nie ma go dziś, a ja cały czas byłam zestresowana. Nie ma go. Chyba z jednej strony powinnam się cieszyć ale jakoś nie mogę, co jest dosyć dziwaczne, bo w sumie to ja go w ogóle nie znam.
        Kasa się zwolniła. Obsługuje mnie gość z pedofilskim wyrazem twarzy... Yay. Może jest miłym gościem ale mnie troszkę przeraża. Teraz tylko pozostało wyjść co też uczyniłam pogrążona w rozmyślaniach pod tytułem "Gdzie - Do - Jasnej - Cholery - Jest - Ten - cudny - Koleś - ?"
I właśnie to był moment, który wszystko zmienił. Czasem przeklinam się za to, ze jestem taką gapą i moja koordynacja ruchowa szwankuje i to, ze tak często odpływam w swoich rozmyśleniach. Ale nie dziś. To była moja chwila. Niby nic nie znaczyła ale zapoczątkowała coś niesamowitego za co dziękuję. A teraz pytanie co się właściwie stało?
       Odpłynęłam myślami i odbiłam się od jakiejś ciepłej i raczej ładnie pachnącej istoty. Następnie z pełną zgrabnością upuściłam moją siatkę i wbiłam się w nią tyłkiem. Efekt natychmiastowy, że tak powiem... W innych warunkach ta mieszanka mogłaby być całkiem przyjemna - ciasteczka czekoladowe i jogurt jagodowy... Ale nie na moim tyłku przed całkiem nieznanym mi osobnikiem. Jednak moja reakcja była również iście barwna, bo jedyne na co się zdobyłam to -
- Pieprzona grawitacja! - Na szczęście czy też może nieszczęście pamiętałam, że jestem w innym kraju. Powoli otworzyłam oczy (nawet nie wiem kiedy je zamknęłam) i pierwsze co zobaczyłam to naprawdę ładna dłoń. Może jestem już do reszty pieprznięta ale naprawdę nie cierpię brzydkich dłoni. Taka moja obsesja. Wracając - do dłoni przyczepiona była ręka (łał), a potem tors, szyja no i głowa... Cholernie znajoma głowa. Cholernie znajoma głowa z cholernie niesamowitymi oczami...  Pięknie.
       Jedyne co mi pozostało to złapać rękę i zmierzyć się z moim kolejnym ośmieszeniem.
- Żyjesz? Chociaż ty? Bo twoje zakupy chyba nie przetrwały.. - NAPRAWDĘ!? Może w innych okolicznościach byłoby to całkiem zabawne ale... Jogurt na tyłku!
- Żyje...Chyba...  Jogurt miewał lepsze samopoczucie, ale ciastka go wspierają. - Umarłam z powodu własnej głupoty. Ale co dziwne genialny kasjer się zaśmiał. Fajnie, ktoś ma tak spaczone poczucie humoru jak ja.
- Może cię podwieźć? Jogurt potrzebuje spłukać z siebie to samopoczucie... - Bardzosmieszne...  Dobra i tak się zaśmiałam.  Co mi pozostało...
- Ja... Ciastka potwierdzają twoją teorie..  Susan - Powiedziałam. A on... Cóż on się uśmiechnął. Jak ktoś się tak do was uśmiecha to od razu robi się wam ciepło na serduszku, a ja nie jestem wyjątkiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz