niedziela, 26 stycznia 2014

Rozdział I

     Moja historia jest taka jak wiele, wyróżnia ją tylko i jedynie to, że jest moja i opowiada o prawdziwym uczuciu. Prawdziwym uczuciu, które w dwudziestym wieku jest lekko mówiąc na wymarciu. Technologie, różnego rodzaju używki czy też niezwykła chęć imponowania innym przytłumiła pewne rzeczy większości. Większości ale na szczęście nie mi, nie mu, nie nam...

Wszystko zaczęło się całkiem zwyczajnie... 

-Tooooomek! Cholera jasna! Nie myśl sobie, że nie widzę jak mnie wykorzystujesz... Wiesz co jest najgorsze? Że za każdym razem się daje! To takie nie fair... - powiedziałam, a raczej praktycznie wykrzyknęłam do mojego starszego o jedenaście lat brata. 
-Pin to 4200... Tylko się pospiesz. Kup nam jakieś ciastka, sok, a mi dodatkowo jogurt.- powiedział bez mrugnięcia okiem. Jak zawsze z resztą. Zwykle on właśnie jest na wygranej pozycji - we wszystkim. 
- Tylko wracaj szybko. Zaraz wychodzę.-dodał jeszcze co mnie niezmiernie zirytowało. No bo naprawdę!? Idę dla niego do sklepu i jeszcze mnie pospiesza? Nie mówiąc o tym, ze od najbliższego sklepu dzieli nas jakieś trzy kilometry i nie mówię bardzo dobrze w języku powszechnym w tej części Europy. 
- Oj spadaj. Postaram się. Jak coś jestem pod telefonem. - powiedziałam jeszcze wychodząc, czemu przyglądała się nasza mama z lekkim uśmiechem na ustach. Cudowna kobieta, ale często zdarza się nam 
mieć bardzo odmienne zdanie. Można się wiec domyślić - prowadzi to do częstych kłótni.  
       Czy można być jednocześnie szczęśliwym i nieszczęśliwym? Bo jeśli tak, to aktualnie chyba jestem w takim stanie. Naprawdę kocham swojego brata ale ubierając buty do wyjścia odczuwam absolutny ból istnienia. Tak bardzo mi się nie chce iść. To naprawdę kawał drogi, jednak... Mam słuchawki! Cóż nie poprawia humoru bardziej niż muzyka? Tak więc w rytmach Pink Floyd "Another Brick In The Wall" zmierzam w stronę upragnionego spożywczaka. 
     Wielka Brytania to całkiem piękny kraj, naprawdę. Szczerze kocham go i ludzi mieszkających tutaj ale... Jejciu... Ludzie tutaj praktycznie nie wychodzą z domów! Po raz kolejny pokonuję tę trasę i po raz kolejny nikogo tu nie ma. Troszkę straszne. Większość wykorzystuje samochody do pokonania krótkiej trasy do sklepu, ale osobiście myślę, że to lekka przesada.
       Pomijając to, droga jest naprawdę przyjemna. Lekki, ciepły wiaterek muska moje policzki i rozwiewa włosy. Przechodząc przez park zauważam samotnego kota polującego na niespodziewającego się niczego liścia. Istna sielanka można rzec. Jednak mijając typowe angielskie dzielnice i będąc coraz bliżej upragnionego celu, moje serce biło coraz szybciej. Zostało już tylko kilka kroków... Już.
    Jestem w środku. Nic od wczoraj się nie zmieniło, no może poza osobą na kasie, której jeszcze nie znam, a bywam tu całkiem często. Pytaniem jest dlaczego serce bije mi tak szybko? Dlaczego bywam tu często? 
Wbrew pozorom to całkiem proste. Jak już wcześniej wspominałam, nie do końca radze sobie z obcym dla mnie językiem. Ba! Panicznie się boję konfrontacji z ludźmi w tym języku. Jednak ja,  to ja. Pomimo tego, że jestem całkiem nieśmiała to moją życiową mantrą jest "pokonaj swój strach". Więc tak jakby dwie pieczenie przy jednym ogniu. Staram się pokonać swoją nieśmiałość i blokady językowe rozmową z osobą przy kasie.  Mała pogawędka, a może dać tyle satysfakcji. 
     W sklepie pustki. Całe szczęście. Poziom mojego ośmieszenia jest coraz niższy. Czas wybrać ciastka! Kocham słodycze... Niestety to po mnie widać. Ma się te nadprogramowe dziesięć kilogramów (powinnam oddać je na aukcje dla biednych modelek). Ciastka oczywiście czekoladowe z kawałkami czekolady... Double black chocolate! Brzmi jak niebo. Zahaczam jeszcze o lodówki, gdzie biorę jagodowy jogurt. Gdybym wzięła inny braciszek nie byłby szczęśliwy... Z zamiarem wyjścia kieruję się do kasy, ale mój wzrok przykuwają jeszcze lody. Lody bogów. Chyba mnie nie zabiją jak sobie jedne wezmę? To tylko dodatkowe trzy funty... Powiem, że opłata za usługi dostawcze, a niech ma za karę. Jeszcze sok i koniec. Czas na punkt kulminacyjny wyprawy. Kasa. 
      Zebrałam się w duchu i chop. Ze spuszczoną lekko głową podeszłam bez żadnych kolejek.Sklep nadal pusty. Tylko ja i kasjer. Uśmiech na twarz i głowa do góry! Rozkładam zakupy w skupieniu zakupy i podnoszę wzrok. Za kasą stoi chłopak. Chociaż nie wiem czy mogę się tak wyrazić. Nie jest on jeszcze mężczyzną ale nie jest też chłopcem. Czymś pomiędzy. Całkiem ładnie wyglądające włosy, a spod schylonej twarzy widać lekki uśmiech. Podnosi wzrok podając cenę. Patrzy mi prosto w oczy. Cóż.. Moja nieśmiałość równa się czerwieni na policzkach, zaś jego głęboko niebieskie tęczówki wpatrzone w moje równa się absolutnym skonfundowaniem... Zaraz, zaraz... Mówi coś. Mówi coś do mnie. O kurczaki...  Trzeba zapłacić, cholera. Stoję jak głupia i się na niego gapię! Wyciągam kartę przepraszając cicho.
-Przepraszam. - rumieniec na moich policzkach nieznacznie się powiększa.
-Nie ma przecież za co. Zapakować Ci to? - pyta się mnie z uśmiechem...lekkiego politowania? Tak to może być to. Albo tylko tak to odbieram poprzez moje zażenowanie.Może jest po prostu miły? Wmawiaj to sobie słońce.
-Tak poproszę. - Nikt nie mówił, że jestem mistrzem rozmowy...
Szybko wzięłam kartę i w wielkim pośpiechu wyszłam. Prawie wybiegłam. Szczegóły. Usłyszałam jeszcze tylko "Miłego dnia" od Jeszcze Nie Mężczyzny Z Niesamowitymi Oczyma . Dochodząc do siebie po wyjściu postanowiłam zrobić jeszcze głupszą rzecz. Tak aby zapieczętować swoją głupotę w oczach kasjera-bez-imienia. 
Wróciłam się. Jak idiotka się wróciłam. Stanęłam przy wejściu obserwując jego twarz, na którą wpłynął wyraz lekkiego zaskoczenia. 
-Tobie też miłego dnia! - gdy to prawie wykrzyknęłam, zwiałam na dobre dostrzegając uśmiech który z nieznanych mi powodów znów wpływał na jego całkiem uroczą twarz . 
   Podsumowując dzisiejszy dzień... Mam na myśli wyjście do sklepu, przekroczyłam poziomy swojej głupoty... A więc trzeba się tam wybrać również jutro! Tak, braciszek często mi powtarza "Moja mała głupiutka Zuzia." Trzeba mu po raz kolejny przyznać racje. 
    Jest godzina dziesiąta, zaraz wszyscy idą do pracy i zostanę sama w domu. Sama w domu z wielkim telewizorem, gigantyczną ilością horrorów i ciastkami. I poużalam się nad sobą by jutro dobić go większą siłą mojej głupoty.Jeśli tam będzie. Brzmi jak plan idealny.


-------------------------------------------------------------------------
Mam nadzieję, że się podobało... Wszystkie skargi przyjmę na klatę. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz