niedziela, 18 maja 2014

Rozdział III

Cóż... Mogłam się spodziewać, że w internecie będę równie mało popularna co w realnym życiu xd Ale spoko... Zapraszam do czytania :3
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

       Chyba to oczywiste, że nie miałam zbyt dużego wyboru, prawda? Słowa matki, to święte słowa i nie ważne jak bardzo nie chcesz ich przeistoczyć w działanie, tak czy siak w pewnym momencie się urzeczywistniają... Normalnie matki mają jakieś chore super moce!
       Jestem właśnie w drodze do rzeczywistości, a mianowicie w autobusie do centrum miasteczka. Raczej pustki, bo cóż normalni ludzie pracują o tej porze. Jest też możliwość, że spędzają czas ze swoimi znajomymi, których ja oczywiście w setkach nie posiadam... Pomijając to jestem w raczej w innym kraju niż Mia i Alan, co czasem jest dobijające. Zostaje mi zawsze muzyka książki bądź też kiczowate ale genialne opowiadania w internecie. Czas kończyć te ciekawe rozmyślania, mój przystanek już za chwilkę, a ja jako głupiutka trzpiotka nie wcisnęłam cholernego przycisku, żeby chce wyjść z autobusu.... Miejmy nadzieje, że kierowca będzie wyrozumiały i zatrzyma się w ostatnim momencie. Wcisnęłam i zwalnia, dobry znak! Staje! Pozostaje mi być wdzięczną i powiedzieć:
-Thank you! - Jaj... Angielski powala, prawda? Kierowca prawdopodobnie nie docenił mojego wysiłku, bo tylko skinął głową... Nie można mieć wszystkiego, niestety.
        Szybko rozejrzałam się czy aby na pewno wysiadłam na dobrym przystanku, bo niestety dosyć często zdarzały mi się takie pomyłki. Przystanek był mój na całe szczęście, więc po prostu poszłam kupić te kilka rzeczy...  Szokujące ale ekspedientki w polskim sklepie były miłe, co naprawdę rzadko się zdarza. Wychodząc posłałam im pełen wdzięczności uśmiech - należy im się. Pozostały teraz tylko dwie sprawy, więc szybko udałam się do centrum handlowego gdzie znajdował się sklep Kasi. Kim jest Kasia? Całkiem ciekawa osóbka za którą stanowczo na początku nie przepadałam. Powód? Prosty i troszkę irracjonalny mianowicie zabrała mi brata. Zakochał się w niej do szaleństwa, oświadczył i poślubił ją, a teraz czekają na dziecko. Jak mówiłam, na początku jej nie lubiłam ale musiałam ja polubić, bo mój brat zdaje się kocha ją szczerze i całkowicie prawdziwie i zdaje się, że ona go też. Więc teraz jako jej rodzina pozostaje mi przywozić jej jedzenie do pracy. Dochodząc do wyznaczonego celu zobaczyłam, że butik w którym pracuje jest zamknięty. A na kracie przed drzwiami plakietka - Remanent. NAPRAWDĘ!? Po prostu genialnie. Przejść cholerny kawał drogi by dowiedzieć się, że nawet nie wejdę do środka, bo cholerny remanent ...  Ale przynajmniej mam pyszne jedzonko dla siebie, co też jest plusem.
     Ostatni punkt mojej wycieczki. Najbardziej stresujący punkt, a jednocześnie najbardziej wyczekiwany. Pieprzony Cooperativ. Czekałam na tą chwilę i jednocześnie się bałam. Czy mnie rozpozna? Czy może nie? Roześmieje się na mój widok? Uśmiechnie z politowaniem? Czas się przekonać.
       Droga do tego ostatniego miejsca zabrała zaskakująco mało czasu. Zostało do przejścia ostatnie kilka metrów i już. Znów znajome półki i ciastka czekoladowe - należą mi się za przebyty stres. Mijam jogurty łapiąc kilka po drodze i omal nie wpadając na niespodziewającego się tego staruszka. Zabieram te nieznośne rzeczy które moja rodzicielka chciała i ostatni punk mojej wycieczki. Kasa. Znowu. I znów zawał. Przejechałam wzrokiem po kasach. I nic. Zero skoków w żołądku. Jeszcze raz. Grubsza kobieta z miłym uśmiechem, gość po pięćdziesiątce, który wygląda jak pedofil i biedna dziewczyna nienadążająca z pakowaniem towaru do plastikowych toreb. Nie ma go dziś. Do jasnej cholery nie ma go dziś, a ja cały czas byłam zestresowana. Nie ma go. Chyba z jednej strony powinnam się cieszyć ale jakoś nie mogę, co jest dosyć dziwaczne, bo w sumie to ja go w ogóle nie znam.
        Kasa się zwolniła. Obsługuje mnie gość z pedofilskim wyrazem twarzy... Yay. Może jest miłym gościem ale mnie troszkę przeraża. Teraz tylko pozostało wyjść co też uczyniłam pogrążona w rozmyślaniach pod tytułem "Gdzie - Do - Jasnej - Cholery - Jest - Ten - cudny - Koleś - ?"
I właśnie to był moment, który wszystko zmienił. Czasem przeklinam się za to, ze jestem taką gapą i moja koordynacja ruchowa szwankuje i to, ze tak często odpływam w swoich rozmyśleniach. Ale nie dziś. To była moja chwila. Niby nic nie znaczyła ale zapoczątkowała coś niesamowitego za co dziękuję. A teraz pytanie co się właściwie stało?
       Odpłynęłam myślami i odbiłam się od jakiejś ciepłej i raczej ładnie pachnącej istoty. Następnie z pełną zgrabnością upuściłam moją siatkę i wbiłam się w nią tyłkiem. Efekt natychmiastowy, że tak powiem... W innych warunkach ta mieszanka mogłaby być całkiem przyjemna - ciasteczka czekoladowe i jogurt jagodowy... Ale nie na moim tyłku przed całkiem nieznanym mi osobnikiem. Jednak moja reakcja była również iście barwna, bo jedyne na co się zdobyłam to -
- Pieprzona grawitacja! - Na szczęście czy też może nieszczęście pamiętałam, że jestem w innym kraju. Powoli otworzyłam oczy (nawet nie wiem kiedy je zamknęłam) i pierwsze co zobaczyłam to naprawdę ładna dłoń. Może jestem już do reszty pieprznięta ale naprawdę nie cierpię brzydkich dłoni. Taka moja obsesja. Wracając - do dłoni przyczepiona była ręka (łał), a potem tors, szyja no i głowa... Cholernie znajoma głowa. Cholernie znajoma głowa z cholernie niesamowitymi oczami...  Pięknie.
       Jedyne co mi pozostało to złapać rękę i zmierzyć się z moim kolejnym ośmieszeniem.
- Żyjesz? Chociaż ty? Bo twoje zakupy chyba nie przetrwały.. - NAPRAWDĘ!? Może w innych okolicznościach byłoby to całkiem zabawne ale... Jogurt na tyłku!
- Żyje...Chyba...  Jogurt miewał lepsze samopoczucie, ale ciastka go wspierają. - Umarłam z powodu własnej głupoty. Ale co dziwne genialny kasjer się zaśmiał. Fajnie, ktoś ma tak spaczone poczucie humoru jak ja.
- Może cię podwieźć? Jogurt potrzebuje spłukać z siebie to samopoczucie... - Bardzosmieszne...  Dobra i tak się zaśmiałam.  Co mi pozostało...
- Ja... Ciastka potwierdzają twoją teorie..  Susan - Powiedziałam. A on... Cóż on się uśmiechnął. Jak ktoś się tak do was uśmiecha to od razu robi się wam ciepło na serduszku, a ja nie jestem wyjątkiem.

niedziela, 2 lutego 2014

Rozdział II

    Bardzo często mam tak, że podejmuję decyzję, której jestem bardzo pewna. Jednak większość moich decyzji zostaje bardzo szybko obalona przez irytująco silnego przeciwnika, a mianowicie: czas. Król wszystkich potworów. Zabija każde postanowienie, daje czas na przemyślenia - wróg spontaniczności. Właśnie to mnie dopadło. Czas. Przemyślałam parę rzeczy i doszłam do wniosków. Zaskakująco oczywistych.
       Jestem absolutną idiotką. Szczerze. Dziś w tym cholernym sklepie zachowałam się jak postać z anime. Jak mała mieszkanka Japonii przedstawiona w mangach shoujo*. Bardzo je lubię, ale one są naprawdę... Nierzeczywiste i absolutnie głupie jeśli się je wyobrazi w rzeczywistym świecie. Ja niestety egzystuję w tej cholernej niemangowej rzeczywistości.

      Wszyscy już poszli. Zostawili mnie sama w domu dlatego doszłam do tych cholernych wniosków, ale jeśli bym teraz na to nie wpadła zapewne udałoby mi się to zaraz przed snem. Przemyślenia przed snem też są czasem całkiem dobijające...  Cóż, puenta jest jedna: będę miała nadzieję, że już więcej go nie spotkam, a jeśli już się tak stanie (co jest całkiem prawdopodobne z moim szczęściem) to zero kłapania ozorem. Absolutnie nie powiem nic poza podstawowymi zwrotami grzecznościowymi. Kultura przede wszystkim...
      Jako, że stanowczo za rzadko jestem sama w domu, trzeba skrupulatnie wykorzystać ten czas! Pomijając oczywiste żenujące tańce do głośnej muzyki i żałosne próby śpiewu, trzeba koniecznie porozmawiać z przyjaciółmi. Udało mi się ich zdobyć aż dwóch. Myślę, że to całkiem dużo jeśli weźmie się pod wzgląd to, że to są naprawdę najlepsi przyjaciele na świecie i to, że mamy dwudziesty pierwszy wiek. Dziewczyna - Amelia ( zwana zazwyczaj Miją) i chłopak - Alan ( zwany po prostu Alem). Z Miją jesteśmy nie rozłączne już od podstawówki, co daje nam już dwanaście lat. Wytrwałyśmy wiele i nasza przyjaźń wytrzymała odległość i osobne szkoły. Zaś z Alem... Ciekawa historia, na samym początku jakoś specjalnie siebie nie lubiliśmy ale cóż, połączyła nas nienawiść do ludzi w naszej klasie. Jest z niego niezły hipochondryk ale jest na swój sposób uroczy.
Czas na Skype Time!
   Łączenie... Łączenie... Łączenie...
-Bu!- nie ma to jak niekonwencjonalne powitanie...
-Czego Ty znowu chcesz?- Racja, zapominam czasem, że z Ala taki entuzjasta.
-Raczej chciałeś zapytać ją, co znowu głupiego zrobiłaś i jak bardzo się ośmieszyłaś w skali od jeden do dziesięć. Jestem pewna, że odpowiedź to jedenaście.- Jak zawsze Mija jest urocza. I mnie olewa.
-Więc jak bardzo się ośmieszyłaś? I czemu chcesz się z nami tym podzielić?
- Wcale się nie ośmieszyłam! Przyznaje, sytuacja nie stawia mnie w najlepszym świetle ale... -Przyjaciele ponoć mają wspierać i pocieszać? Tak słyszałam.
-Mów. Im szybciej to zakończymy tym lepiej. Nie będę czekać. - Czasem cham z tego gościa naprawdę. Ale jest całkiem uroczy. Czasem.
-Wiec...
-Nie zaczyna się od... - Mija jest w klasie humanistycznej.
-Tak wiem, jestem po bio-chem-fizie więc mogę. Wracając. Cudowny dzień. Naprawdę piękny i zostałam skazana na pójście do sklepu. A tam był naprawdę niesamowity chłopak... Zapomniałam języka w gębie, wyszłam i wróciłam, wrzasnęłam jak nienormalna i uciekłam. Tak w skrócie. - Oczywiście liczyłam na wsparcie.
-Cóż po tym co zrobiłaś mogę powiedzieć, że nie masz u niego żadnych szans. Jeśli jeszcze policzy się wygląd twojej twarzy... Mówię tutaj obiektywnie, jako facet.
-Jasne, dzięki za wspa...
- No proszę cie! Nie jest źle, mogłaś się jeszcze przewrócić czy coś. To by było w Twoim stylu, ale Al ma faktycznie racje. Schrzaniłaś na samym początku. Będzie się śmiał za każdym razem jak tam przyjdziesz. Szkoda, że mnie tam nie ma. Chętnie bym to zobaczyła...
-Po prostu pogódź się z tym, ze zawsze będziesz sama i po problemie.
-Kurde Al, a miała nadzieje...

    Tak na małych przepychankach słownych i na częstym wyśmiewaniu mnie minęło około dwóch godzin. Zostało teraz wiele zadań. Mianowicie lekkie ogarnięcie domu, duża micha chipsów i moja ulubiona seria filmów Resident Evil. Cały dzień minął w upojnym zapomnieniu porannego wydarzenia. Czas wieczornej toalety, ciepłe łóżeczko i spać. Ostatnie dźwięki domu, ostatnie rozmowy rodziny, która dopiero co wróciła. Jak przez mgłę pamiętam jeszcze ciche szepnięte dobranoc i miękki pocałunek złożony na moim czole, zapewne przez mojego brata. Zasnęłam nie myśląc o trudach dnia następnego, ani o niespodziankach jakie mnie jeszcze czekają. A będzie ich wiele. Jak zawsze.

    Poranek. Najbardziej sadystyczna pora dnia. Trzeba się wyrwać z morza cudownych marzeń sennych, z przyjemnie ciepłego łóżka i zmierzyć się z rzeczywistością. Trzeba zapomnieć o tym co mogłoby być, o historiach tworzonych przed snem. Trzeba zmierzyć się z tym co przygotował dla nas los.
     Nie otwierając jeszcze oczu wsłuchuję się w odgłosy domu. Raczej cicho. Stanowczo za cicho na dom pełen ludzi, zwłaszcza członków mojej rodziny. Wstając czując absolutny ból na myśl, że muszę się rozstać z kołdrą. Jest tylko jedno rozwiązanie. Trzeba ją zabrać ze sobą. Starannie nią owinięta ruszyłam na poszukiwanie ludzi w domu. Mijając wielkie lustro w dębowej ramie skupiłam się na moich gołych stopach. Lepiej unikać strasznych widoków już z samego ranka... Przechodząc przez kilka pomieszczeń szybko się zorientowałam, że znów jestem sama. Całkiem nie najgorsza nowina. Zero obowiązków i przymusowych wypraw poza dom.
   -Zaraz umrę z głodu- Naprawdę lubię czasem mówić do siebie. I faktycznie umieram z głodu. Atak na lodówkę czas zacząć! Może niekoniecznie na lodówkę. Sugeruje to zbyt dużo roboty, stanowczo za dużo.Wystarczy mleko i płatki. Czekoladowe oczywiście. I książka. Poranek z Allanem Edgarem Poe i płatkami czekoladowymi brzmi cudownie. Prawie jak randka.

    Często sobie myślę, że moja mama mało mnie zna i faktycznie czasem się to zgadza ale teraz... Trochę boję. Jakby wcześniej wiedziała co zrobię! Co się stało? Gdy wygodnie usadowiłam się z płatkami i otworzyłam książkę wypadła z niej kartka. Od mojej rodzicielki :

Kochanie!
Nie myśl sobie, że spędzisz cały dzień z książką w rekach! Absolutnie się nie zgadzam. Dlatego też mam dla ciebie kilka zadań, które  dziś musisz zrobić.
1. W lodówce znajdziesz lunch Kasi. Pojedziesz do miasta i zaniesiesz jej go do pracy.
2.W centrum kupisz mi w Polskim Sklepie żurek. Będzie dziś na obiad. Dwie saszetki proszę.
3.Wracając wpadnij do sklepu osiedlowego i kup soki i jogurty dla nas. Możesz sobie kupić ciastka. 
Całuję, Mama

Patrzę na punkt numer trzy chyba już z pięć minut. Jest tylko jedno słowo które chodzi mi po głowie. Cholera.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Shoujo- rodzaj mangi przeznaczony głównie dla dziewcząt.


   
   

niedziela, 26 stycznia 2014

Rozdział I

     Moja historia jest taka jak wiele, wyróżnia ją tylko i jedynie to, że jest moja i opowiada o prawdziwym uczuciu. Prawdziwym uczuciu, które w dwudziestym wieku jest lekko mówiąc na wymarciu. Technologie, różnego rodzaju używki czy też niezwykła chęć imponowania innym przytłumiła pewne rzeczy większości. Większości ale na szczęście nie mi, nie mu, nie nam...

Wszystko zaczęło się całkiem zwyczajnie... 

-Tooooomek! Cholera jasna! Nie myśl sobie, że nie widzę jak mnie wykorzystujesz... Wiesz co jest najgorsze? Że za każdym razem się daje! To takie nie fair... - powiedziałam, a raczej praktycznie wykrzyknęłam do mojego starszego o jedenaście lat brata. 
-Pin to 4200... Tylko się pospiesz. Kup nam jakieś ciastka, sok, a mi dodatkowo jogurt.- powiedział bez mrugnięcia okiem. Jak zawsze z resztą. Zwykle on właśnie jest na wygranej pozycji - we wszystkim. 
- Tylko wracaj szybko. Zaraz wychodzę.-dodał jeszcze co mnie niezmiernie zirytowało. No bo naprawdę!? Idę dla niego do sklepu i jeszcze mnie pospiesza? Nie mówiąc o tym, ze od najbliższego sklepu dzieli nas jakieś trzy kilometry i nie mówię bardzo dobrze w języku powszechnym w tej części Europy. 
- Oj spadaj. Postaram się. Jak coś jestem pod telefonem. - powiedziałam jeszcze wychodząc, czemu przyglądała się nasza mama z lekkim uśmiechem na ustach. Cudowna kobieta, ale często zdarza się nam 
mieć bardzo odmienne zdanie. Można się wiec domyślić - prowadzi to do częstych kłótni.  
       Czy można być jednocześnie szczęśliwym i nieszczęśliwym? Bo jeśli tak, to aktualnie chyba jestem w takim stanie. Naprawdę kocham swojego brata ale ubierając buty do wyjścia odczuwam absolutny ból istnienia. Tak bardzo mi się nie chce iść. To naprawdę kawał drogi, jednak... Mam słuchawki! Cóż nie poprawia humoru bardziej niż muzyka? Tak więc w rytmach Pink Floyd "Another Brick In The Wall" zmierzam w stronę upragnionego spożywczaka. 
     Wielka Brytania to całkiem piękny kraj, naprawdę. Szczerze kocham go i ludzi mieszkających tutaj ale... Jejciu... Ludzie tutaj praktycznie nie wychodzą z domów! Po raz kolejny pokonuję tę trasę i po raz kolejny nikogo tu nie ma. Troszkę straszne. Większość wykorzystuje samochody do pokonania krótkiej trasy do sklepu, ale osobiście myślę, że to lekka przesada.
       Pomijając to, droga jest naprawdę przyjemna. Lekki, ciepły wiaterek muska moje policzki i rozwiewa włosy. Przechodząc przez park zauważam samotnego kota polującego na niespodziewającego się niczego liścia. Istna sielanka można rzec. Jednak mijając typowe angielskie dzielnice i będąc coraz bliżej upragnionego celu, moje serce biło coraz szybciej. Zostało już tylko kilka kroków... Już.
    Jestem w środku. Nic od wczoraj się nie zmieniło, no może poza osobą na kasie, której jeszcze nie znam, a bywam tu całkiem często. Pytaniem jest dlaczego serce bije mi tak szybko? Dlaczego bywam tu często? 
Wbrew pozorom to całkiem proste. Jak już wcześniej wspominałam, nie do końca radze sobie z obcym dla mnie językiem. Ba! Panicznie się boję konfrontacji z ludźmi w tym języku. Jednak ja,  to ja. Pomimo tego, że jestem całkiem nieśmiała to moją życiową mantrą jest "pokonaj swój strach". Więc tak jakby dwie pieczenie przy jednym ogniu. Staram się pokonać swoją nieśmiałość i blokady językowe rozmową z osobą przy kasie.  Mała pogawędka, a może dać tyle satysfakcji. 
     W sklepie pustki. Całe szczęście. Poziom mojego ośmieszenia jest coraz niższy. Czas wybrać ciastka! Kocham słodycze... Niestety to po mnie widać. Ma się te nadprogramowe dziesięć kilogramów (powinnam oddać je na aukcje dla biednych modelek). Ciastka oczywiście czekoladowe z kawałkami czekolady... Double black chocolate! Brzmi jak niebo. Zahaczam jeszcze o lodówki, gdzie biorę jagodowy jogurt. Gdybym wzięła inny braciszek nie byłby szczęśliwy... Z zamiarem wyjścia kieruję się do kasy, ale mój wzrok przykuwają jeszcze lody. Lody bogów. Chyba mnie nie zabiją jak sobie jedne wezmę? To tylko dodatkowe trzy funty... Powiem, że opłata za usługi dostawcze, a niech ma za karę. Jeszcze sok i koniec. Czas na punkt kulminacyjny wyprawy. Kasa. 
      Zebrałam się w duchu i chop. Ze spuszczoną lekko głową podeszłam bez żadnych kolejek.Sklep nadal pusty. Tylko ja i kasjer. Uśmiech na twarz i głowa do góry! Rozkładam zakupy w skupieniu zakupy i podnoszę wzrok. Za kasą stoi chłopak. Chociaż nie wiem czy mogę się tak wyrazić. Nie jest on jeszcze mężczyzną ale nie jest też chłopcem. Czymś pomiędzy. Całkiem ładnie wyglądające włosy, a spod schylonej twarzy widać lekki uśmiech. Podnosi wzrok podając cenę. Patrzy mi prosto w oczy. Cóż.. Moja nieśmiałość równa się czerwieni na policzkach, zaś jego głęboko niebieskie tęczówki wpatrzone w moje równa się absolutnym skonfundowaniem... Zaraz, zaraz... Mówi coś. Mówi coś do mnie. O kurczaki...  Trzeba zapłacić, cholera. Stoję jak głupia i się na niego gapię! Wyciągam kartę przepraszając cicho.
-Przepraszam. - rumieniec na moich policzkach nieznacznie się powiększa.
-Nie ma przecież za co. Zapakować Ci to? - pyta się mnie z uśmiechem...lekkiego politowania? Tak to może być to. Albo tylko tak to odbieram poprzez moje zażenowanie.Może jest po prostu miły? Wmawiaj to sobie słońce.
-Tak poproszę. - Nikt nie mówił, że jestem mistrzem rozmowy...
Szybko wzięłam kartę i w wielkim pośpiechu wyszłam. Prawie wybiegłam. Szczegóły. Usłyszałam jeszcze tylko "Miłego dnia" od Jeszcze Nie Mężczyzny Z Niesamowitymi Oczyma . Dochodząc do siebie po wyjściu postanowiłam zrobić jeszcze głupszą rzecz. Tak aby zapieczętować swoją głupotę w oczach kasjera-bez-imienia. 
Wróciłam się. Jak idiotka się wróciłam. Stanęłam przy wejściu obserwując jego twarz, na którą wpłynął wyraz lekkiego zaskoczenia. 
-Tobie też miłego dnia! - gdy to prawie wykrzyknęłam, zwiałam na dobre dostrzegając uśmiech który z nieznanych mi powodów znów wpływał na jego całkiem uroczą twarz . 
   Podsumowując dzisiejszy dzień... Mam na myśli wyjście do sklepu, przekroczyłam poziomy swojej głupoty... A więc trzeba się tam wybrać również jutro! Tak, braciszek często mi powtarza "Moja mała głupiutka Zuzia." Trzeba mu po raz kolejny przyznać racje. 
    Jest godzina dziesiąta, zaraz wszyscy idą do pracy i zostanę sama w domu. Sama w domu z wielkim telewizorem, gigantyczną ilością horrorów i ciastkami. I poużalam się nad sobą by jutro dobić go większą siłą mojej głupoty.Jeśli tam będzie. Brzmi jak plan idealny.


-------------------------------------------------------------------------
Mam nadzieję, że się podobało... Wszystkie skargi przyjmę na klatę. 

czwartek, 23 stycznia 2014

Pierwsza mowa :3

Taki tam mały wstęp! 
Wszystkich którzy tu przybyli i mają ochotę czytać dalej, serdecznie witam. Jak da się zauważyć ta historia będzie o Louisie Tomlinsonie. Opowiadanie raczej jak większość nie trzymające się prawdziwych wydarzeń. Wszystko co tu się będzie dziać, powstało w mojej głowie.
I uprzedzam: jestem osobą niestety nie trzymającą się terminów i też nie grzeszę systematycznością... Więc proszę o cierpliwość i wytrwałość. Postaram się robić wszystko w mojej mocy :3

Uwaga!
Opowiadanie może nie przypaść każdemu do gustu, jednak liczę na wszelką krytykę. Nie jestem zbyt wprawiona w pisaniu tego typu rzeczy... Właściwie to opowiadanie mnie tak jakby pisarsko rozdziewiczy... 
Zapraszam do dalszej lektury! 

Ps. Dodawać spis bohaterów? Widziałam, ze wiele osób to robi, ale ja nie jestem do końca przekonana... 

Wasza (mam nadzieję, że już niedługo ulubiona) Ukochana Pingwina 
Buźki!